Foxconn poinformował niedawno, że zwalnia 60 tys. pracowników i zastąpi ich robotami. Czy pracownicy polskich firm mają się czego obawiać?Decyzja Foxconna, który zatrudnia kilkadziesiąt tysięcy osób w swoich chińskich fabrykach nie powinna dziwić. Do 2018 r. Chiny...

Decyzja Foxconna, który zatrudnia kilkadziesiąt tysięcy osób w swoich chińskich fabrykach nie powinna dziwić. Do 2018 r. Chiny będą odpowiadały za 1/3 światowych dostaw robotów. Dlaczego? Tamtejsza gospodarka stoi przed dużym wyzwaniem: utrzymanie wzrostu zależy od dostępu do taniej i wykwalifikowanej siły roboczej, tymczasem wynagrodzenia pracowników nieustannie rosną a gospodarka spowalnia.

 

Dun Xiangming, cytowany przez magazyn „Oriental Outlook” ekspert od robotyki w Shanghai Jiaoton University prognozuje, że całkowicie zrobotyzowaną branżą w Chinach stanie się niebawem przemysł motoryzacyjny. Rewolucja czeka też przemysł spożywczy, chemiczny, tworzyw sztucznych, gumowy i metalurgiczny. Roboty zdominują również produkcję sprzętu AGD oraz telefonów komórkowych i smartfonów. Branże te staną się największym potencjalnym rynkiem dla dostawców robotów.

Wiek sztucznej inteligencji

Automatyzacja pracy nieuchronnie postępuje jednak nie tylko w Chinach. Najlepiej widać to w dobrze rozwiniętych gospodarkach. Szacuje się, że między 2015 a 2018 rokiem około 1.3 miliona nowych robotów przemysłowych zostanie zainstalowanych w fabrykach na całym świecie. Według najnowszych prognoz IFR (International Federation of Robotics) do 2017 roku w samej tylko Azji ich liczba podwoi się z obecnych 200 tys. do 400 tys. Wartość ogólnoświatowego rynku robotów i sztucznej inteligencji wzrośnie do 152 mld dolarów jeszcze przed 2020 r., a przedsiębiorstwa które skorzystają z dobrodziejstw robotyki mają poprawić swoją wydajność o 30%. Tak przynajmniej wynika z analizy Bank of America Meryll Lynch przygotowanej dla brytyjskiego Guardiana.

 

Ray Kurzweil, szef inżynierów w Google stwierdził kiedyś, że do 2029 inteligencja robotów zrówna się z tą ludzką.

Robot, który pracuje w fabryce samochodów czy przy obsłudze magazynu nikogo już nie dziwi. Obecnie maszyny wykonują coraz bardziej skomplikowane zadania. Już w 2013 r. w Stanach Zjednoczonych zezwolono np. na użycie robota na sali operacyjnej. Dawkuje ona pacjentom propofol – substancję usypiającą – bez potrzeby ingerencji ze strony anestezjologa. Ostatnie analizy wskazują też, komputer radzi sobie znacznie lepiej w odczytywaniu wyników radiologicznych niż lekarze.

 

Ray Kurzweil, szef inżynierów w Google stwierdził kiedyś, że do 2029 inteligencja robotów zrówna się z tą ludzką. Jakby nie patrzeć, dzisiaj roboty wykonują czynności, które może wykonać człowiek dysponujący średnim ilorazem inteligencji na poziomie 100. Jeśli jednak przyjmiemy, że co roku inteligencja będzie rosła o 1,5%, to okaże się, że na przestrzeni dekady inteligencja maszyn przekroczy inteligencję większości ludzkiej populacji.

 

– Dotychczas roboty były wykorzystywane głównie w firmach produkcyjnych, dystrybucyjnych czy logistycznych, bo tam w największym stopniu realizuje się proste i powtarzalne czynności, w których roboty wydają się niezastąpione. Zawody wymagające konkretnych kwalifikacji, umiejętności interpersonalnych, czy pracy w grupie wymagały zaangażowania człowieka. Powoli zaczyna się to jednak zmieniać. Archiwizowanie i przetwarzanie danych, prace administracyjne czy analityczne coraz częściej podlegają automatyzacji. Z badania McKinsey wynika, że nawet takie stanowiska jak CEO stracą około 20% obowiązków z powodu automatyzacji – komentuje Jaromir Paszek z firmy BPSC, która na przestrzeni ostatnich lat zautomatyzowała ponad 650 dużych i średnich przedsiębiorstw wdrażając tam system wspierający zarządzanie przedsiębiorstwem. Wykorzystuje on dobrodziejstwa uczenia maszynowego i samouczące się algorytmy. To o tyle ważne, że automatyzacja pracy nie oznacza wcale, że nasze zadania może wykonać robot. Człowieka może też wyręczyć oprogramowanie i robi to coraz częściej. Dość znamienne są wyniki badań Deloitte, który w raporcie „The robots are coming” zauważa, że 36% firm chce zautomatyzować pracę w oparciu o chmurę obliczeniową a 13% robotyzację.

Złodzieje pracy?

Jeszcze 10 lat temu firmy zatrudniały np. całe zespoły osób odpowiedzialne za monitorowanie informacji na temat firmy oraz konkurencji. Dziś robią to automaty, zresztą radzą sobie z tym znacznie lepiej niż człowiek. Np. system Dealavo.com opracowany przez polskich informatyków, którzy wcześniej zdobywali szlify m.in. w Google i Facebooku nie tylko monitoruje ceny produktów konkurencji w Internecie, ale także podpowiada jaką cenę powinien ustalić dany sklep, by przyciągnąć nowych klientów a jednocześnie nie stracić dotychczasowych. I nie myli się, co człowiekowi się zdarza – Ta sama analiza, którą jest w stanie wykonać system w ciągu zaledwie kilkunastu sekund, musiałby przeprowadzić zespół kilku osób. Nie dość, że oznacza to w praktyce kilkaset godzin pracy i w efekcie niesie ze sobą znaczące koszty, to z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że wyniki pracy człowieka byłyby mniej dokładne. Raz, że ceny mogły się przecież w międzyczasie zmienić, dwa, że trudno się człowiekowi na dłuższą metę skoncentrować na wykonywaniu monotonnych czynności a przecież monitoring do takich z pewnością należy. Maszyna się tutaj nie myli – tłumaczy Jakub Kot, CEO Dealavo.com.

 

Co to oznacza w praktyce dla nas? Czy rewolucja technologiczna nie wywoła przypadkiem masowego bezrobocia? Podobne pytania stawiano w czasie rewolucji przemysłowej, nie bez racji zresztą. Zawody wymierają szybciej niż mogłoby się wydawać. Przykładem mogą być nie tylko szewcy czy zegarmistrzowie, tak potrzebni jeszcze 10 lat temu, ale także operatorzy central telefonicznych, których całkowicie wyparły nowe technologie. Prawda jest taka, że wielu z nas posiadających dyplomy renomowanych uczelni wykonuje pracę powtarzalną i przewidywalną, którą może wykonać komputerowy algorytm.

 

Psychologowie wskazują, że nasze rezerwy kompetencyjne są bardzo duże a potencjał tkwiący w ludziach nie jest należycie wykorzystywany.

Eksperci firmy analitycznej Gartner szacują, że do 2025 r., tylko w Stanach Zjednoczonych ponad 30% miejsc pracy zostanie zautomatyzowanych. Podobnego zdania wydają się być również pracownicy, którzy zdają sobie sprawę z nadchodzących zmian. Według badania PwC aż 2/3 Amerykanów spodziewa się, że w ciągu 50 lat większość ludzkiej pracy przejmą komputery i roboty. Obawy te są uzasadnione, ponieważ USA obok Chin, Japonii, Korei Południowej i Niemiec jest jednym z kluczowych rynków dla producentów robotów przemysłowych. Jaromir Paszek z BPSC jednak uspokaja: – Automatyzacji nie powinniśmy się obawiać. Po pierwsze, rewolucji technologicznej sprzyja demografia, po drugie, mimo systematycznie rosnącego stopnia automatyzacji, miejsc pracy wcale nie ubywa. Zakładając, że roboty zastępowałyby ludzkich robotników, kraje z najwyższymi wskaźnikami inwestycji w automatyzację powinny mierzyć się dzisiaj z rosnącym bezrobociem, a tak nie jest – tłumaczy Jaromir Paszek z BPSC.

 

George Gretz i Guy Michaels pokusili się o przeanalizowanie na ile robotyzacja przyczyniła się do bezrobocia. Wnioski jakie prezentują w swojej pracy: „Robots at Work 2015” jasno wskazują, że taka korelacja nie występuje. W latach 1996-2012 w Niemczech, we Włoszech czy Szwecji a więc w krajach w których liczba robotów w przemyśle jest najwyższa, zatrudnienie zmniejszyło się niemal w takim samym stopniu jak w Australii, która z dobrodziejstw robotyzacji nie korzysta niemal wcale. Choć trudno w to uwierzyć, to w XIX w aż 80% mieszkańców USA pracowało w rolnictwie. Mimo, że dziś na farmach pracuje zaledwie 2% populacji, bezrobocie na ogromną skalę wcale nie występuje.

Monotonię zostawmy robotom

Michael Osborne i Carl Frey z Oxford University’s Martin School przeanalizowali prawdopodobieństwo automatyzacji 702 zawodów. Za szczególnie zagrożone uznali profesje konsultantów infolinii, maszynistki i sekretarki prawne. Za najmniej – doradców w obszarze edukacji i menedżerów hoteli oraz publicystów. Postępu technologicznego obawiać się mogą przede wszystkim osoby o niskich kwalifikacjach. Niedawno Biały Dom ogłosił raport z którego wynika, że automatyzacją najbardziej zagrożone są stanowiska ze stawką godzinową poniżej 20 dolarów. Szanse, że znikną ocenia się na 83%. Dla stanowisk na których godzinowa stawka przekraczała 40 dolarów prawdopodobieństwo oceniono już na 4%.

 

Automatyzacja niesie ze sobą jednak znacznie więcej korzyści niż zagrożeń. Przede wszystkim nowe zawody oznaczają nowe możliwości i z reguły wyższe pensje. 10 lat temu zawód Big Data Scientist w ogóle nie istniał, dzisiaj jest jednym z najbardziej pożądanych i najlepiej opłacanych zawodów. Psychologowie wskazują też, że nasze rezerwy kompetencyjne są bardzo duże a potencjał tkwiący w ludziach nie jest należycie wykorzystywany. Przyczyn jest wiele, ale jedną z najważniejszych jest to, że pracownicy często nie są dopasowani do stanowiska, wykonują działania niedostosowane do swoich umiejętności i kwalifikacji. Stąd pracują mniej efektywnie. Automatyzacja jest szansą na poprawę ogólnej satysfakcji i w konsekwencji zwiększenie efektywności. Dość znamienna jest w tym kontekście wypowiedź Eda Rensi, byłego dyrektora generalnego McDonald’s, który stwierdził w jednej z niedawnych debat na temat minimalnej stawki godzinowej – Taniej jest kupić robota za 35 tysięcy dolarów niż zatrudniać pracownika, który pracując nieefektywnie pobiera 15 dolarów za godzinę pakowania frytek – przekonywał.

 

Poprawa wskaźników efektywności bez posiłkowania się komputerami nie byłaby możliwa. Automat – oprogramowanie jest w stanie bardziej obiektywnie, bez emocji ocenić pracownika i przeanalizować informacje dotyczące jego kwalifikacji, luk kompetencyjnych i rozwojowych. I zrobi to szybciej i dokładniej niż człowiek. Co więcej, odciążając pracownika z realizacji monotonnych działań, pozwala mu skoncentrować się na tym, co rzeczywiście jest istotne.

HR musi się dostosować

Automatyzacja jest nieuchronna także z innego powodu. W 2020 roku millenialsi będą stanowić aż 75% wszystkich pracowników na świecie. To specyficzne i dobrze wykształcone pokolenie, które jest przesiąknięte „kulturą online”, mediami społecznościowymi a jednocześnie bardzo wymagające. Wychowane w dobie wszechogarniającej informacji i różnorodnych bodźców Y-greki szybko się nudzą i potrzebują stałej stymulacji. Oznacza to z jednej strony nowe zadania, nowy zakres obowiązków, z drugiej możliwość szybkiego awansu. Y-greki nie są przywiązane do firmy i zazwyczaj nie wyobrażają sobie, że spędzą w niej – tak jak ich rodzice – dłuższy czas. Biznes musi podchodzić więc do tych pracowników zupełnie inaczej niż do wcześniejszych pokoleń. Zwłaszcza, że deficyt na rynku pracy będzie coraz bardziej odczuwalny za sprawą zmian demograficznych – Milenialsi wykonujący monotonną pracę nie zawahają się jej zmienić, kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja. W tym kontekście robotyzacja monotonnej pracy, której millenials po prostu by się nie podjął jest najlepszym rozwiązaniem. Automatyzacja pracochłonnych czynności niesie za sobą ogromne korzyści, przyczyniając się też do stworzenia lepszego miejsca pracy, w którym do pracownika będzie podchodzić się bardzo indywidualnie – tłumaczy Anna Węgrzyn, wieloletni praktyk HR i współtwórca systemu mHR EVO wspierającego zarządzanie kapitałem ludzkim m.in. w Centrum Nauki Kopernik czy giełdowym Synthosie.

 

Choć dla wielu pracodawców oczekiwania Y-greków są zbyt wygórowane, to warto wyjść im naprzeciw. Y-greki wypadają bardzo dobrze nie tylko podczas autoprezentacji, ale też myślą nieszablonowo i potrafią realizować wiele zadań jednocześnie. Są efektywniejsi – zwykle robią to co, lubią, uzyskują więc bardzo dobre efekty mniejszym wysiłkiem. Tego często brakuje ich starszym kolegom. Y-grekom zdecydowanie łatwiej zrozumieć też rolę technologii i zaadoptować się do sytuacji, w której część zadań realizował będzie robot.

Poleć ten artykuł:

Polecamy