Case study – rowerem do pracy, czyli menedżer dba o zdrowie

Case study – rowerem do pracy, czyli menedżer dba o zdrowie

Władze lokalne a także wszelkiej maści fachowcy od zdrowia głoszą: przesiądźcie się na rowery, więcej spacerujcie, biegajcie. Dla zdrowia, ale i szybkości przemieszczania się - korki ponoć można pokonać szybciej na dwóch kołach. Specjaliści od rynku TSL także powinni o tym...

Zacznę od wrażeń pozytywnych. Moje nogi po wysiłku czuły się dobrze. Były lekkie zakwasy, ale to w zupełności normalne, wszak jechałem tempem szybszym niż ślimaki, żółwie a nawet nieco szybsze stworzenia. Po kilkunastu takich przejazdach zapewne także inne części ciała odczułyby zdrowotne skutki ruchu, naturalnie jeśli po zakończeniu trasy nie zjadałbym dwóch schaboszczaków z frytkami.

Pijany po osiągnięciu celu

Nie wiem jednak co na to płuca. Owszem, dróg rowerowych mamy coraz więcej (cierpią na tym kierowcy, także ci w ciężarówkach), lecz często kończą się one w miejscach, z których dalej można jechać po ulicy. Poza tym szerokość duktów dla dwukołowców sprawia, że często rowerzysta wręcz ociera się o samochód, a na ulicy staje za dymiącymi tłumikami. Dlatego już po przyjeździe do pracy a co dopiero powrocie do domu byłem lekko oszołomiony, wcale nie ze zmęczenia, choć żadnych napojów wyskokowych nie przyjmowałem.

Misja zdrowotna jeszcze bardziej upada gdy dodam czynnik stresu. Menedżerom branży TSL czy też prowadzącym firmę transportową nie obce są trudne chwile. Na rowerze bodźców doznajemy od trąbiących kierowców, którzy w dodatku wyprzedzają rowerzystów nie zachowując nawet zdroworozsądkowej odległości, o przepisowej nie wspominając. Kilka razy miałem zresztą wrażenie, że zaraz ktoś mnie rozjedzie ze złości, bo jadę przed nim/nią, uwagi te niestety dotyczą także prowadzących ciągniki siodłowe. Może warto zrobić w swojej firmie choćby komunikat: „uwaga rowerzystów, to może być twój szef/kolega z pracy”? Ja w każdym razie odprężenia jadąc rowerem po ulicy nie zaznałem. A na chodniku, jeśli takowy jest, możemy jechać tylko z dzieckiem do lat 10 lub podczas deszczowej pogody.

Trzeba uprawiać sport

Mit szybkości dojazdu obalają sygnalizacje świetlne. Sprawdziłem, policzyłem. Trasę 14 kilometrów pokonałem w 48 minut i 1 sekundę, to czas wolniejszy niż średni wynik osiągany samochodem o około 8 minut. W drugą stronę (może było bardziej z górki?) – 44 minuty 52 sekundy. Nie dyskutujmy na temat mojej kondycji fizycznej, bo Rafałem Majką nigdy nie zostanę. Trzeba zwrócić uwagę na inną kwestię. Mimo że większość mojej trasy nie przebiegała przez centrum miasta, przed sygnalizatorami (proszę pamiętać, zawsze byłem pierwszy, maksymalnie drugi w kolejce!) spędziłem dokładnie 11 minut 57 sekund (na odcinku powrotnym). Nawet jeden z pieszych rzekł do mnie: nadrabiasz jadąc szybko, a teraz razem stoimy ponad trzy minuty na jednym skrzyżowaniu. Niestety, światła są niewłaściwie regulowane i już nie raz pisałem, że winę za korki i wszelkie tego typu niedogodności ponosi w dużej mierze Zarząd Dróg Miejskich i Miejski Inżynier Ruchu a nie tylko nadmiar aut. Próbowałem do nich kilkukrotnie dzwonić, ale moje żale zazwyczaj pozostawały tylko w powietrzu.

Wnioski. Jeśli ktoś nie ma krótkiej trasy lub wiodącej bocznymi drogami, leśnymi, polnymi szlakami, dojazd do pracy rowerem raczej nie wpłynie pozytywnie na zdrowie. Bo coś naprawi a coś zepsuje. Ruszać się jednak trzeba, więc menedżerowie wręcz muszą pomyśleć o wykrojeniu kilku chwil ze swojego życia na ucieczkę przed zawałem, cukrzycą, udarem, stresem i innymi paskudztwami współczesnego świata. Może być to basen o 6 rano, bieganie po godzinie 20, piłka nożna, koszykówka, jazda rowerem (z dala od ruchu samochodowego), tenis ziemny, squash, dźwiganie na siłowni, itd. Zatem wpasujmy sport do naszego kalendarza. Pozytywny efekt gwarantowany.

Poleć ten artykuł:

Polecamy